MOTOCYKLEM NA GROSSGLOCKNER 2013


📍 Żelaznym punktem naszej wyprawy był alpejski raj motocyklistów i droga prowadząca pod najwyższy szczyt Austrii Grossglockner. Wyjątkowe widoki na Alpy okraszone bielą śniegu i otulone zielenią łąk. Zapierające dech w piersiach trasy skutecznie podnoszące poziom i endorfin i adrenaliny.
Dojazd z naszej bazy w Viehhofen upłynął nam pod znakiem podziwiania austriackich wiosek pełnych domków oblepionych kolorowymi kwiatami i górek będących zapowiedzią górskich klimatów. 

📍 Ponieważ poranek upłynął nam troszkę pod znakiem walki z praniem, na linię startu dotarliśmy z małym poślizgiem około południa. Już z daleka powitał nas widok punktów poboru opłat za wjazd na trasy i lekko niepokojący widok szarych chmur nad górami. Opłata jednodniowa za wjazd motocyklem wynosiła ok. 20 euro [aktualizacja 2016: zgodnie z cennikiem na stronie w tym roku opłata wynosiła 25 eu] i pozwalała na nieograniczoną śmiganie po trasie.

📍 Kiedy kupowaliśmy winiety miła pani w okienku popatrzyła na nas z lekką konsternacją i zanim pobrała odpowiednią opłatę dyplomatycznie zapytała, czy jesteśmy świadomi prognoz pogody. Na górze pada- czy na pewno chcecie się tam wspinać? Nie mieliśmy wątpliwości, że to nasza jedyna okazja w tym roku, zanim wyruszymy w dalszą drogę. Niestety, czarnowidztwo pani z kasy nie było gołosłowne i dosłownie 100 m za bramkami wyciągaliśmy kombinezony od deszczu.

📍 Droga do pierwszego punktu widokowego oczywiście odbyła się w deszczu, ale na szczęście na pierwszej górce wiatr rozwiał chmury i wysuszył drogę. No dobrze, to nie był wiatr. To był wicher! :) Wiało tak, że kaski podskakiwały nam w dłoniach, a włos tańczyły na głowie niezłego twista!

📍 Po kolejnych kilometrach, niezliczonych zakrętach, na których w najmniej spodziewanych miejscach asfalt ustępował brukowej kostce, tunelach i spotkaniach z alpejskimi zwierzakami, dotarliśmy do krytycznego punktu- w ostatniej chwili uciekliśmy przed ogromną burzą, która targała parasolami i krzesełkami na kawiarnianym tarasie. Kawa dodała nam nowej energii, a godzina z nosami przylepionymi do szyb, kiedy podziwialiśmy górski huragan ze zgrozą patrzyliśmy, czy wiatr nie porwie motocykli zmieniła klimat na dużo bardziej sprzyjający. Wicher przegonił deszczowe chmury i w końcu mogliśmy spokojnie cieszyć się podróżą.

📍 Ostatni zakręt, a za nim... piramida Grossglocknera i lodowiec Pasterze. Udało się! Co prawda bez słońca, z przygodami, ale również z ogromną satysfakcją i poczuciem, że możemy odhaczyć kolejny check box na naszej liście must see. 50 km serpentynami i prawie 1800 m w górę to prawdziwy atlas geograficzny na żywo. Z każdym pokonanym kilometrem widać jak na dłoni zmieniającą się przyrodę, czuć spadające hektopaskale i celsjusze. Alpejskiej krowy nie są co prawda fioletowe, ale żując trawę tuż przy skraju jezdni potrafią zrobić wrażenie :) Świstaki było kolejną żywą atrakcją pod samym szczytem i dla mnie pasjonata żyjątek wyjątkową radością :)

📍 Zdecydowanie warto było nadłożyć kilkuset kilometrów w drodze na Lazurowe Wybrzeże, żeby delektować się pięknych tych surowych krajobrazów na żywo. Poczuć na własnej skórze jak magiczne to miejsce i zrozumieć, czemu każdego roku odwiedzają je tysiące osób.


















































































































































PODOBNE POSTY

0 komentarze

Wszystkie prawa zastrzeżone © Pakuj się Misiu!